samotna
Udaję, że uwielbiam być sama, że nie potrzebuję faceta...udaję i śmieję się... niby mam fajne życie, a ja mam wrażenie, że z tego braku faceta zaczynam wariować, zaczynam angażować się w jakieś głupie ryzykowne projekty, z facetem bym szła do kina, teatru, na randkę, a ja cały czas chcę brać udział w jakiś agresywnych męskich sportach, nawet zaczęłam się zastanawiać czy nie zacząć ryzykować zyciem...bo takie życie...eh...co jest warte, zero rodziny, domu, WTF, okropnie przygnębiające... musze naprawdę ruszyć z kopyta, dom, rodzina mnie przytrzymuje, nawet jak mi wygodnie, muszę spierdalać bo mi zniszczą życie, będę niesamodzielna etc. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi sie zapłakać, tak płakałam, że jestem sama, nigdy dotychczas tak nie miałam, zawsze to znosiłam, teraz boli okropnie, już tego nie daję rady znieść, masakra ;-( ;-( :-( Nie mam w sobie radości, chęci życia... jak mam przyciągnąć faceta na radosna dziewczynę, radosnej dziewczyny już dawno nie ma, nie ma mnie...jestem zdesperowaną dziewczyną, ze stoperem niemalże w dłoni, odliczam czas, jak długo jestem sama, kiedy kogoś znajdę, jest to powoli moja obsesja bo samotność mnie kurwa cholernie boli, boli, boli, boli... i już nie mam siły z nią kurwa walczyć, a szkoda, a żałuj...bez sensu...